Pigułka boskości (recenzja filmu Jestem bogiem)

Jestem bogiem

Recenzja filmu: Jestem Bogiem (Limitless)

thriller, science fiction
Reżyser: Neil Burger
Produkcja: USA
Premiera: 01.04.2011 (Polska), 17.03.2011 (Świat)

„Jestem bogiem, wyobraź to sobie”. Słowa z piosenki Paktofoniki wydają mi się deklaracją narkomana. Człowiek na haju często traci kontakt z rzeczywistością, a jednocześnie dystans do samego siebie. Jeżeli zażył narkotyk pobudzający, wpada w złudzenie, że może wszystko. Trafiłem na opinię, iż film „Jestem bogiem” jest pochwałą ćpania. Fakt, po części jest.

Do chwili, gdy oglądnąłem nowe dzieło Neila Burgera w odpowiedzi na hasło „film o narkotykach” od razu zapalała mi się lampka „Requiem dla snu„. „Jestem bogiem” ma kompletnie inną wymowę. Tutaj sen się nie kończy, choć w pewnym momencie wydaje się, że marzenie o doskonałości zamieni się w koszmar.

Bohaterem jest niezrealizowany pisarz (Eddie Morra), wręcz wzorcowy przedstawiciel gatunku uzdolnionych leni. Człowiek, któremu brakuje wiary w siebie oraz inicjatywy, borykający się z niemocą, nie potrafiący zrealizować żadnego planu. Gdy jego życie jest już niemal w całkowitej rozsypce, niespodziewanie od znajomego dilera otrzymuje cudowną tabletkę. To nie wprowadzony jeszcze na rynek lek – substancja, dzięki której ludzki mózg zaczyna wykorzystywać cały swój potencjał.

Po zażyciu wszystko się zmienia. Eddie tryska energią, przejmuje inicjatywę, ma mnóstwo pomysłów, jest błyskotliwy. Przypomina człowieka na haju metamfetaminowym – jego mózg pracuje na maksymalnych obrotach, dostęp do posiadanej wiedzy jest natychmiastowy, natężona uwaga dokładnie rejestruje każdy szczegół otoczenia. Bohater w kilka dni pisze książkę, porządkuje życie osobiste, robi błyskawiczną karierę (i choć Bóg nie gra w kości, to gra na Wall Street). Nie ma dla niego rzeczy niemożliwych.

To, co się dzieje z Eddiem jest spełnieniem marzeń naszej wygodnej i leniwej cywilizacji, która oczekuje, iż każdy problem rozwiąże się w sposób łatwy i nie wymagający wysiłku. Na osobiste niedostatki ma wystarczyć recepta od lekarza i cudowna pigułka pozwalająca pozbyć się własnych słabości, nie poświęcając nawet chwili nad pracę nad nimi.

Powyższe wnioski skłaniają mnie do uznania, że „Jestem bogiem” to rzeczywiście film o ćpaniu. Jednak nie jest to realistyczna historia o narkomanach. Co prawda przewijają się tu najważniejsze motywy tego typu historii, lecz finał jest inny. Optymistyczny. Okazuje się, że główny bohater nie musi podejmować radykalnego wyboru – albo zostać niewolnikiem chemii, albo utracić nowego, wspaniałego siebie. Wygrywa wszystko. Na koniec filmu jest bogiem i to jeszcze bardziej, niż w czasie, gdy brał cudowne pigułki.

Tyle jeśli chodzi o treść. Jeżeli chodzi o wrażenia, to bez wahania napiszę, iż „Jestem bogiem” to bardzo dobry film. Jest sprawnie zrealizowany, zarówno pod względem estetycznym, jak i fabularnym. Bywa straszny, bywa śmieszny, bywa porywający (chociaż raczej nie aż tak jak „Dla niej wszystko”). Do tego należy do mojego ulubionego rodzaju historii – w realistyczną strukturę świata wprowadzony zostaje jeden fantastyczny element. Fabuła staje się czymś w rodzaju eksperymentu myślowego pokazującego „co by było gdyby…”. A byłoby bosko. Warto oglądnąć, tym bardziej, że film kończy się optymistycznie.

 

Obejrzyj trailer „Jestem bogiem”.

GD Star Rating
loading...
Pigułka boskości (recenzja filmu Jestem bogiem), 5.0 out of 5 based on 4 ratings

Oni mają swoje zdanie o filmach

Jeden komentarz

  1. hmblog.pl /

    Świetny film, dużo się dzieje. Bardzo dobre zdjęcia i ciekawie pokazane retrospekcje 🙂 Mnie bardzo dobrze się go oglądało.

    GD Star Rating
    loading...

Zostaw komentarz