Robin Hood (2010)

Robin Hood (2010)

przygodowy, kostiumowy, dramat
Reżyseria: Ridley Scott
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Data premiery: 2010-05-12 (Świat), 2010-05-14 (Polska)
Dystrybutor: United International Pictures Sp. z o.o.

Jako dziecko oczywiście chłonąłem historie o Robin Hoodzie z astmatycznymi wypiekami na twarzy. Razem z hałaśliwą hałastrą biegałem z kijem o połączonych sznurkiem końcach, który dumnie zwał się łukiem. Marzyłem o tym, aby być czającym się w zielonej gęstwinie banitą, kopiącym otyłe zadki złych i chciwych niegodziwców. Mimo to idąc na nową ekranizację przygód pozytywnego bandyty nie czułem wyjątkowej ekscytacji. Sentyment chyba już przeminął. Może dlatego, że zakapturzony łotrzyk dawno nie gościł na ekranach i wspomnienia uległy zatarciu? Spodziewałem się za to tego, czego zawsze spodziewam się po lekkim kinie – rozrywki.

Byłem rozczarowany. „Robin Hood” to film kompletnie pozbawiony błysku. W tym obrazie nic nie iskrzy. A i owszem – dobra gra aktorów, świetna praca kamerzystów, cudowne lokacje i aranżacje, jednak to wszystko ma każdy film z w miarę sensownym budżetem. Niestety, ale ta historia jest nudna i wtórna. Została zrealizowana przy pomocy zestawu starych i do bólu wyświechtanych rozwiązań fabularnych. Nawet poszczególne zagrania mające np. wzbudzić sympatię widzów do jakiejś postaci są tak oklepane jak tarcza Ryszarda Lwie Serce pod koniec krucjaty. No właśnie – Ryszard. Przejdźmy do historii.

Opowieść przybliża nam początki legendy rabusia z lasu Sherwood. Jest on łucznikiem w wojsku Ryszarda Lwie Serce. To król bitny i odważny, albo może i głupi, bo jego bitewne zagrania bliżej mają do braku rozsądku, niż szlachetnej nieustępliwości. Ukoronowany rycerz pcha się na pierwszą linię. Ginie, co łatwo można było przewidzieć, bo gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Śmierć monarchy ma wymiar polityczny. Prowadzi do kompletnego przekonfigurowania sił w Anglii. Na tron wstępuje jego brat, Jan, zniewieściały dandys, który na domiar złego sympatyzuje z Francuzami. Obce wojska wykorzystuje do ściągania podatków od swoich i tak biednych poddanych, których Ryszard Lwie Serce zdążył już wycisnąć jak cytrynkę.

Pośród tej historycznej zawieruchy Robin z banity, życiowego rozbitka szukającego dla siebie nowego miejsca i startu, zamienia się w ludowego bohatera, głośno mówiącego to, co inni czują, lecz boją się wypowiedzieć. Jego historia jest splotem heroicznych czynów i szczęśliwych zbiegów okoliczności. Odwaga i upór idą w parze z przypadkiem. To dosyć ciekawe wyjaśnienie początków legendy. Interesujące i niebagatelne.

Żeby jednak nie było zbyt słodko, wrócę jeszcze do tego, co mi się nie podobało. Tak jak już napisałem: film był wtórny, bez świeżych powiewów. Nie znalazłem w nim nic, co by mnie porwało. Łącznie z samą kreacją Rusella Crowe. Nie jest ona zła. W jego wykonaniu Robin to konkretny gość, twardy facet doświadczony przez życie. Jednak brak mu polotu i subtelności. Zakapturzony rabuś z łukiem zawsze mi się kojarzył z postacią gibką, zwinną, śmigającą gdzieś w koronach drzew. Tymczasem Crowe to kawał faceta, zbudowany raczej na siłowni niż sali gimnastycznej – jest zdecydowanie zwierzęciem naziemnym. Poza tym szorstka uroda aktora, ocierająca się o urok fizjonomii łotrzyków nocami wystających pod sklepami monopolowymi, nijak nie pasuje mi do Robina, któremu moja wyobraźnia byłaby raczej skłonna nadać bardziej subtelne rysy.

Podsumowując: jeśli akurat nie ma już nic ciekawego do oglądnięcia, „Robin Hood” Ridley’a Scotta może wypełnić wam czas rozrywką na naprawdę średnim poziomie.

GD Star Rating
loading...
Robin Hood (2010), 5.0 out of 5 based on 2 ratings

Oni mają swoje zdanie o filmach

Zostaw komentarz